What's new?
Od 17.11 nie planuje notek! Bo to mi po prostu nie wychodzi.

Od 29.10.2014 zaczynam wykonywać wybrane zamówienia.

Szablon widnieje od 28.04.2016. Wykorzystane instrukcje zostały umieszczone w podstronie Credits.

Szablon powinien działać we wszystkich przeglądarkach (działa najlepiej w Google Chrome oraz Operze, z Mozillą Firefox i Safari będę niedługo walczyć) i w większości rozdzielczości (sprawdzałam to kilka razy).

Recomend
Brak znanych mi imprez. :(

First time ever in Paris


Minęło już troszkę czasu od mojej wycieczki do Paryża. Tak... Dobrze czytacie. Jakiś czas temu, a dokładniej, gdy był długi weekend listopadowy (11-13 listopada), wybrałam się do Paryża. Po raz pierwszy leciałam samolotem! Jejku... Cóż to były za przeżycia. Stres przed wyjazdem na lotnisko... Ale o tym za chwilę.

Na początek chyba powinnam Wam wytłumaczyć jak to się stało, że w ogóle wybrałam się do Paryża. Otóż... Czy pamiętacie mój ostatni post? Ten o facecie, którego poznałam w dniu wesele, na które z nim poszłam? Jeśli tak, to dobrze, a jeśli nie... To warto, żebyście się zapoznali właśnie z tym postem najpierw.

Otóż... Owy mężczyzna przebywa właśnie w Paryżu. I tak się złożyło, że zaprosił mnie do siebie, chociaż wcześniej już rozmawialiśmy o tym, że jeśli byłaby taka możliwość, to mogłabym się u niego pojawić. No i tak oto, dzień przed Dniem Wszystkich Świętych zaprosił mnie do siebie, a ja w mgnieniu oka kupiłam sobie bilety lotnicze. W sumie to wyszedł z tego taki lekki spontan. Ale powiem wam szczerze, że im było bliżej do wylotu, tym bardziej się obawiałam. Obawiałam się tego, jak to będzie po takim czasie znowu się z nim zobaczyć, tak normalnie. Bałam się, że to co się działo na weselu i te kilka dni po nim, że ta pewna relacja się gdzieś zagubiła przez te 2 miesiące czasu.

W sumie to dosłownie kilkanaście godzin przed odlotem samolotu myślałam sobie "Kurwa... No nie polecę. Nawet nie ma mowy, żebym poleciała". Potem się po prostu zdrzemnęłam troszkę, a potem, już przed wyjazdem na lotnisko znowu mnie wzięły wątpliwości. "No jak ja tam polecę? Dostanę ataku paniki na pokładzie jak nic. Przecież to nie ma sensu..." Ale On pomógł mi się uspokoić. Zapytacie pewnie "jak?". Po prostu, samą rozmową.
Przed godziną 2:00 w nocy wyjechałam z mojego rodzinnego miasta w stronę lotniska w Krakowie, czyli w stronę Balic. Po drodze, wątpliwości zaczęły mnie totalnie opuszczać i tylko czekałam aż w końcu wsiądę w samolot, żeby móc się z Nim zobaczyć. Tak... Do Krakowa mam jakieś 4 godziny jazdy samochodem, więc czasu też miałam sporo. Będąc już na lotnisku zaczął łapać mnie stres. W końcu miałam po raz pierwszy lecieć samolotem. Pierwszy raz lecieć samolotem! SAMA! Tak, tak. Totalne szaleństwo. 

Zanim przeszłam przez bramki, serce zaczęło mi łopotać jak szalone. Potem czekanie w kolejce do "skanerów" i coraz większy stres. Bo przecież trzeba coś powyciągać z torby i torebki. Ściągnąć z siebie płaszcz... O butach już nie wspominając. No ale jakoś dałam radę i mogłam spokojnie pójść w stronę mojego terminala, z którego miałam się już kierować na pokład samolotu. Trzeba było więc wykonać szybki telefon do mamy, która chyba była bardziej zestresowana moim lotem, niż ja sama. No i czekanie, aż poinformują o tym, że zacznie się odprawa na pokład samolotu.

Szczerze? Samolot to taki większy autobus, który lata. Tak to oceniłam jak wsiadłam na pokład. Chwilkę mi zajęło dotarcie na moje miejsce, które znajdowało się mniej więcej po środku samolotu i na moje szczęście od przejścia. Miałam niezłego pietra przy starcie, bo przecież nie wiedziałam co mnie może czekać. Po starcie moje zmęczenie wzięło górę i po prostu zasnęłam. Lot nie trwał długo, bo raptem 2 h 10 min. A więc wylądowaliśmy o 10 min wcześniej niż było napisane na karcie pokładowej.

Wysiadając z samolotu włączyłam telefon, ale jako, że mam smartphone'a z wejściem na dwie karty sim to wyłączyłam tą, z której miałam nie korzystać w ogóle. No i tak sobie szłam za reszta pasażerów do terminala, gdzie czekałam w długiej kolejce przypominającej labirynt albo wijącego się węża. Okazało się, że po prostu muszę czekać, aby dojść do budki, która robi za przejście graniczne. I wtedy dostałam lekkiego ataku paniki. Dlaczego? Bo wszyscy dookoła mnie stali z paszportami, a ja swój zostawiłam w domu! No i tutaj pojawiła się myśl "Jak nic mnie cofną. No zaraz będę musiała wracać do Polski i wyjdzie guzik z mojej wycieczki. A co najgorsze, nie zobaczę się z Nim." Nikomu nie życzę takiego strachu na wycieczce. Na szczęście okazało się, że moja panika była nie potrzebna bo potrzebowałam jedynie swojego dowodu osobistego. Jaka to była dla mnie ulga. Przechodząc już do części, z której mogłam wyjść na świeże powietrze, rozglądałam się za Nim. I tutaj znowu ogarnęła mnie panika i cichy głos w głowie "Zapomniał o mnie? Nie przyjechał?". I wtedy Go zobaczyłam. Takiego uśmiechniętego od ucha do ucha.

Pomijając kilka kwestii, przejdźmy już do momentu, gdy znaleźliśmy się w Paryżu i zaczęliśmy po prostu krążyć autem. Niestety, z powodu obchodów z okazji 11 listopada, wiele ulic było zamkniętych. W końcu zatrzymaliśmy się w kawiarni Cafe Kleber, gdzie wypiłam całkiem niezłe, lecz dosyć mocne cappucino. Pogoda była świetna tego dnia, więc mogłam się obyć przez pewien czas bez kurtki. Po kawce przeszliśmy się na Palais de Chaillot skąd mogłam spokojnie zobaczyć Wieżę Eiffla.
 
I mimo, że mój... kolega... chciał mnie zaciągnąć chociaż na pierwszy balkon wieży, to ja się niemal zapierałam rękami i nogami, żeby się tam nie znaleźć. Bo... Nie wiem czy wspominałam, ale mam lęk wysokości. Tak więc, udaliśmy się z powrotem do samochodu i przemierzaliśmy dalej Paryż. Przyglądałam się budownictwu i muszę Wam powiedzieć, że jest ono niezwykłe. Te zdobienia w starych budynkach. Ozdobne balustrady balkoników. To wszystko oddaję swoisty klimat tego miasta.
Jak już wcześniej wspomniałam, większość ulic była pozamykana, więc żeby dostać się na punkt widokowy musieliśmy przejeżdżać między innymi koło słynnego budynku Moulin Rouge. A potem... Musiałam wejść po... Emmm... około 100 schodów, tak na moje oko. Wyobrażacie to sobie? No kurde, jakieś 100 schodów, które trzeba było pokonać, żeby dotrzeć do mega fajnego miejsca. Nie... No to nie był dla mnie wtedy argument, bo moja marna kondycja i zmęczenie nie pozwalały mi pokonać kolejnych stopni. A uwierzcie mi, wejść na najwyżej położony punkt w Paryżu wcale nie jest łatwo. Ale wiecie co? Opłacało się. Widok wynagrodził mi całą sapkę i strach, że zaraz się osunę na kolana. I w taki oto sposób znalazłam się w dzielnicy Montmartre. Widok na Paryż był na prawdę niesamowity.
To było niezwykłe uczucie, móc patrzeć na niemal całą panoramę Paryża z tego właśnie miejsca. Dodatkowym atutem tego miejsca, a raczej głównym atutem tego miejsca, jest Bazylika Sacre Coeur. Jest to ogromna budowla, majestatyczna. Jej widok zapiera dech w piersiach. Jeśli ktoś uwielbia architekturę, to mogę śmiało powiedzieć, że mógłby się w niej zakochać.
Dodam wam też pewną ciekawostkę, a raczej zabawny dialog, który odbył się, gdy wspinaliśmy się po schodach:
"A: Coś się stało?
K: Nie. Ale nie dam rady.
A: To złap się poręczy.
K: To nie pomoże.
A: To daj łapkę.
K: To nie pomoże.
A: To złap się poręczy i daj łapkę."

O dziwo... Pomogło.
I tak oto, wyczerpana po kilkunastu godzinach podróżowania, miałam ochotę po prostu się położyć. Tak więc, zaczęliśmy się powoli kierować do miejsca, w którym nocowaliśmy. Po drodze wstąpiliśmy do sklepu, gdzie ochroniarz chciał sprawdzić moją torebkę (nadmienię, że jest to tycia torebka, taka podręczna), żeby sprawdzić czy przypadkiem nie mam bomby chyba. Pierwszy raz w Paryżu i od razu chcieli mnie sprawdzać.

Wieczorem siedliśmy sobie we czwórkę przy kominku popijając "miodowe", a jak się potem jednak okazało ziołowe, whisky. Nie cierpię whisky. Zdecydowanie za nim nie przepadam. Ja nie wiem jak to można w sumie pić. A może po prostu byłam zbyt zmęczona i dlatego mi nie smakowało.
W każdym razie, w taki właśnie sposób miną mi pierwszy dzień pobytu w Paryżu. A drugi dzień? Ojj... Zaczęłam od pobudki po godzinie 6 rano. Takie jakieś przyzwyczajenie chyba już, że w weekendy wstaje koło 6 właśnie. Brat mojego... kolegi... wstał wcześniej, bo zbierał się do pracy. Mój... kolega... też wstał zaraz po mnie i zaczął się zbierać, żeby odwieźć samochód swoim kolegom z pracy. I chyba najlepszy w tym wszystkim był mój tekst, gdy wychodzili "Ja już nie zasnę. Na bank." No ale cóż, położyłam się, przytuliłam do podusi i... zasnęłam. Otwieram oczka po pewnym czasie, a mój... kolega... się na mnie gapi uśmiechnięty i z tekstem do mnie "Ja już nie zasnę, tak?". Ehhh... Nie ma to, jak przyprawić kogoś o rozbawienie.

Tak więc, zjedliśmy sobie śniadanie razem z naszą koleżanką, a potem pojechaliśmy na małe zakupy do Primarka. Miało pójść nam szybko i sprawnie, bo przecież idziemy tylko po buty dla kolegi... Skończyło się na tym, że butów nie kupił. Za to kupił bardzo fajną bluzę, kurtkę, 2 koszulki i spodnie, które pomogłam mu wybrać. Cóż... Nie ma to jak zakupy.

Co było potem? Pojechaliśmy pod Łuk Triumfalny, dookoła którego znajduję się ogromne rondo. W ogóle, tam nikt za bardzo nie patrzy jak jedzie. Także trzeba uważać, żeby nie zostać potrąconym czy żeby sobie auta nie rozbić.
Tego dnia akurat było już nieco chłodniej, więc bez płaszczyka się nie obyło. Ale widoki były cudne. Kolejnym punktem wycieczki był... Louvre. Niestety nie miałam możliwości wejścia do środa muzeum, ponieważ kolejka ciągnęła się w nieskończoność. Jednak zdjęcie piramid musiałam zrobić.
Jest to jedyne zdjęcie, na którym mnie zobaczycie. Wybaczcie, ale wolę Wam pokazać same budynki. Tak więc na powyższym zdjęciu, oprócz małej mnie, możecie zobaczyć dużą piramidę i jedną z mniejszych oraz budynki, które znajdują się dookoła nich. Ponad to, gdy szliśmy w stronę muzeum, mijaliśmy też Kościół Saint Germain l'Auxerrois. Jest to przepiękna budowla, majestatyczna.
Zaczęło wtedy akurat padać coraz mocniej i wiać, więc szliśmy szybko do samochodu. Mieliśmy jeszcze zatrzymać się koło Notre Dame, ale stwierdziłam, że jest za brzydko i za zimno. A katedrę widziałam jedynie przez okno samochodu przejeżdżając niemalże koło niej. Z tego właśnie powodu nie mam żadnych zdjęć Notre Dame.

Kierując się w stronę domu, zahaczyliśmy o coś w rodzaju targu, który nazywa się Paris Villages de Noel, gdzie można kupić różne świąteczne rzeczy. Jak na przykład gorącą czekoladę zrobioną w świąteczny sposób, albo grzane wino przygotowane w typowym dla Świąt Bożego Narodzenia smaku. I powiem Wam szczerze, że to wino było przepyszne. Z chęcią wypiłabym w tym momencie kubeczek takiego winka na rozgrzanie.

Wieczorem siedliśmy we czwórkę do kolacji i wypiliśmy, tym razem już nie grzane, winko. Humory nam zdecydowanie dopisywały.

Najbardziej żałuję tego, że musiałam następnego dnia wracać już do Polski. Dwa dni to zdecydowanie za mało na zwiedzanie Paryża. Także mam nadzieje, że będę miałam okazję wybrać się tam jeszcze nie raz. Bo w Paryżu na prawdę można się zakochać, ponieważ jest to wyjątkowe miasto z niesamowitym klimatem.



Dobranoc...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by kass.
With help: subtelpatterns, mruwisko, rinne-tworzy.