Kiedy prawie dwa miesiące temu pisałam po raz pierwszy o stanie zdrowia mojego psa, miałam w sobie nieco więcej nadziei. Dzisiaj? Moja nadzieja umarła i przerodziła się w rozpacz.
Przez ostatnie dwa miesiące, podawałam Perle codziennie leki. Jeden lek był od samego początku, inne pojawiały się w trakcie. Nauczyłam się wykonywać zastrzyki, ponieważ musiałam podawać jej antybiotyk. Musiałam też zebrać się w sobie, by podawać jej kroplówki. Tak... Wiele się wydarzyło w ciągu tych dwóch miesięcy.
Około tygodnia temu stan Perły się pogorszył. W ciągu ostatnich dni było jeszcze gorzej. A dzisiaj? Dzisiaj pożegnałam moją przyjaciółkę. Pożegnałam moje maleństwo. Pożegnałam członka mojej rodziny.
To była najtrudniejsza decyzja jaką mogłam podjąć. Musiałam wziąć pod uwagę to, jak bardzo musi już moje maleństwo cierpieć. I szczerze? Nikomu nie życzę podejmowania właśnie takiej decyzji. Ja nie miałam już akurat innego wyjścia. Tylko tak mogłam jej ulżyć.
W tym momencie nawet nie wiem co chciałabym do końca tutaj napisać. Wiem, że w sumie cały ten post jest bez większego składu i ładu. Jednak mam nadzieję, że mnie zrozumiecie. Płaczę i piszę równocześnie. Nawet leki na uspokojenie nie są w stanie mi pomóc w tym momencie. Wszystko co mnie otacza w moim pokoju, przypomina mi o niej. Zdjęcia w albumie i te na tablicy. Jej zabawki. Jej koc. A teraz nawet i jej smycz oraz obroża, które leżą niedaleko mnie.
Ostatnie słowa, które jej powiedziałam, to to, że ją kocham. Taka jest prawda. Kocham moją Mordeczkę, mojego kanapowca, moją wredotę. Na te i inne ksywy reagowała tak samo jak na jej imię, Perełka.
A teraz żegnam się z nią pisząc tego posta. Jest to upamiętnienie jej istnienia.
Żegnaj malutka, teraz już nie cierpisz.